Co rok nasuwają mi się wspomnienia z dzieciństwa. Mama krzątająca się w kuchni i szykująca wspaniałości kulinarne – była w tym świetna, choć zawsze umniejszała swoje talenty. Tato, który pakuje „bagaże” – tak nazywałam prezenty, a ja próbuję podglądnąć przez szparę w drzwiach. „Bagaże” zawsze były bardzo starannie zapakowane – przypominały prawdziwe i bardzo poważne paczki pocztowe. Zapakowane w szary papier (przypominam, że nie było wtedy barwnych świątecznych opakowań), starannie i oczywiście fachowo (Tato cenił dokładność i fachowość) związane sznureczkiem i zalakowane prawdziwym lakiem z pieczęcią. Były piękne!
Szczególnie dobrze pamiętam jeden prezent. Miałam wtedy kilka lat, czyli było to bardzo dawno temu. Pod choinką stało wielkie pudlo, a w nim… Prześliczny domek dla lalek! O wiele ładniejszy od obecnie dostępnych kiczowatych domków dla Barbie! Miał parter i pierwsze piętro, trzy ściany (więc dostęp i widoczność były doskonale). Wewnątrz były malutkie drewniane mebelki zrobione przez Tatę na wzór naszych prawdziwych domowych (naprawdę!), w oknach wisiały firanki podobne do naszych, a wszystko oświetlały maleńkie żaróweczki z kloszami. To był najpiękniejszy domek dla lalek, jaki widziałam! A na dodatek stworzony przez Tatę własnoręcznie! Bardzo żałuję, że zaginął gdzieś na strychu podczas porządków.