Nie wiem, jak Tato to robił – w każdym razie – bardzo umiejętnie i dyskretnie, nim nastolatka zdążyła się „najeżyć” i sprzeciwić – próbował rozwijać moje horyzonty. W innym wpisie już wspomniałam, że nie wiem, jak i kiedy polubiłam muzykę klasyczną i – choć nigdy nie poznałam jej w stopniu zadowalającym – jednak lubię jej słuchać.
W naszym domu panował taki zwyczaj, że gdy domownicy wracali ze swoich zajęć, słyszeli z ust Taty: „Koza*, opowiadaj!” czy „Elenai*, opowiadaj!”. I zawsze się znajdowało czas na rozmowy o minionych chwilach. To nie było zdawkowe, kurtuazyjne „Co słychać?”. To było szczere zainteresowanie, a w stosunku do mnie – powiedziałabym nawet – działanie celowe, nieco podstępne 😉
Otóż – zdawałam wtedy relację nie tylko na temat szkolnych koleżanek czy przerw międzylekcyjnych, ale także z tego, czego się w szkole uczyliśmy. Nie sądzę, żeby Tato aż tak był zainteresowany, np. dopływami Wisły, ale słuchał cierpliwie, zadawał pytania. I tym sposobem ja układałam sobie zdobyte informacje, utrwalałam je, a na dodatek uczyłam się mówić – jak najpłynniej („eee…”,”ten…”, „taki…” – były delikatnie eliminowane z moich wypowiedzi). To, że teraz moje Dzieci starają się mówić „w punktach”, ma chyba właśnie korzenie w tamtych czasach. Poukładaj sobie w myśli, co chcesz powiedzieć i dopiero mów – tego nauczył mnie Tato. (Z realizacją różnie bywa 🙂 )
Szkolne wypracowania wcale nie były dla mnie proste, często miałam pustkę w głowie, brakowało mi słów. I zdarzało się, że Tato podrzucał mi jakąś opowieść na podany temat- inaczej mówiąc podsuwał mi ustne wypracowanie.
Początkowo w dużym stopniu wzorowałam się na jego wypowiedziach, później jednak – sama nie wiem kiedy – pisanie stało się prostsze i już nie zawracałam Tacie głowy. Teraz – jako nauczycielka j. polskiego – sprzeciwiam się wprawdzie wypracowaniom pisanym przez mamusie czy tatusiów, ale doskonale wiem, z własnego doświadczenia, że odpowiednio podsuwane sformułowania i pomysły mogą przynieść całkiem przyzwoite efekty (powiem tak troszkę nieskromnie 🙂 )
Na zakończenie tego odcinka zdjęcie z edukacyjnego spaceru po wystawie zorganizowanej z okazji Dni Skoczowa
Foto: Tadeusz Kopoczek
cdn.
* „Koza” to o mnie 🙂
* Tak to z Heleny Mama stała się Leną, a nawet „Elenai” – tak się Tacie – jak mawiał – z Malczewskim („Śmierć Ellenai”) jakoś skojarzyło. Nie sądzę, żeby się zaczytywał w Słowackim z własnej i nieprzymuszonej woli. Ówczesne systemy kształcenia bywały o wiele bardziej wymagające, a poza tym nauczycielem Taty był i Gustaw Morcinek, i Julian Przyboś, więc może jednak „Anhelli” stał się przyczyną? (Wiem z grubsza, o co chodzi, ale nie czytałam, od razu się przyznaję.)