Wiosenne, ciepłe święta Wielkiejnocy były także ciepłe i rodzinne w naszym domu. Czyniło się wówczas większe niż zwykle porządki. Częściej warczała nasza stara pralka (AlbaCygnus? Na pewno nie Frania). Pachniało wiosną, było radośnie, złociście (forsycje, żonkile, frezje, tulipany…, a dla taty specjalnie hiacynty, choć nie złociste :)) i chciało się żyć (mimo że w naszym domu nie było zwyczaju zajączkowych prezentów 🙂 ).
Przygotowywaliśmy kartki świąteczne dla przyjaciół i znajomych. Na ogół ja wypisywałam, a Tato podsuwał oryginalną treść, krótko mówiąc – każde życzenia były inne i zależały od adresata.
Któregoś roku Tato wymyślił kartki – linoryty. Teraz wiem, że było to w 1969 – na kartkach wycięto oczywiście daty! „Bo każdy dokument MUSI być datowany”. Howgh 🙂
Była to świetna zabawa. Rozpędziłam się i powstały 3 wzory kartek. Jedna była przeznaczona dla braci harcerskiej,
pozostałe dla grupy „cywilów” – zamieściłam powyżej jedną z nich. (Zabawa w linoryty zaowocowała jeszcze moimi exlibrisami – można je znaleźć w galerii – hobby.)
Wraz z Mamą przygotowywałam pisanki gotowane w łuskach cebuli. To był najlepszy sposób – kupne barwniki barwiły bowiem wszystko, ale niekoniecznie pisanki. Zresztą do dziś stosuję tę metodę. Następnie z Tatą skrobaliśmy je w różne wzorki scyzorykiem – dostałam od Taty taki malutki zgrabny i… ostry, ale jako że nie byłam „dzieckiem unijnym”*, jakoś przeżyłam :).
Kręciłam się także w kuchni, ale raczej w celu degustacji niż konkretnej pomocy. Mama przygotowywała świetną sałatkę jarzynową, własnoręcznie tarła chrzan i… płakała, a Tato zawieszał jej w pobliżu chusteczki. Piekła babkę drożdżową z lukrem i przepyszne kołaczyki drożdżowe z serem i kruszonką (kiedyś odchorowałam podkradanie tej ostatniej). Bywały także serniki i makowce, a także mazurki – kajmakowy robiła Babcia Eleonora, której specjalnością był też pischinger. Co było z konkretów? Na pewno szynka, chrzan, jajka, sałatka, jakieś mięsiwa, ale jakie? Na pewno nie jadało się u nas tzw. „murzinów„. Oj, jakoś najlepiej pamiętam słodkości.
Teraz nasze wielkanocne menu poszerzy się o żurek dla Kruchatka :). Będzie – obowiązkowo! – sałatka jarzynowa dla Kasi Mojej, a reszta – jak zwykle…
Najważniejsze, żeby ciepło i rodzinnie było. Jak za dawnych dobrych lat…
………………………………………………………………………………………………………………………….
Tak pisałam jeszcze przedwczoraj. Dziś już wiem, że nie będzie tak, jak w ubiegłych latach, niestety.
Nieobecność naszych ukochanych „Czterech łap, pary uszu, oczu i ogona”* – doskwiera nam bardzo… bardzo… i … brak słów…
………………………………………………………………………………………………………………………….
* „dziecko unijne” wg mnie to dziecko, które nie słucha rodziców, nie rozumie najprostszych zakazów czy ostrzeżeń, inaczej mówiąc – dziecko nieodpowiedzialne (niestety, ale skoro nikt go tego nie uczy, bo wszystko wokół jest zabezpieczone…).
* z Ludwika Jerzego Kerna