W naszym domu zawsze było dużo książek. Tato je kochał i tę miłość bardzo skutecznie mi przekazał. Zaczęło się od czytania „na dobranoc”. Najlepiej chyba zapamiętałam „W pustyni i w puszczy” H. Sienkiewicza i „Księgę dżungli” R. Kiplinga. Na pewno były jednak także baśnie – które lubię do dziś.
Potem to już sama czytałam i wręcz „połykałam” książki.Tato wolał wprawdzie od beletrystyki literaturę popularnonaukową, ale czytaliśmy wspólnie każdy tom przygód Tomka Wilmowskiego A. Szklarskiego. Potem zaczytywaliśmy się w opowieściach Z. Nienackiego o Panu Samochodziku. Przebojem był także „Winnetou” K. Maya. No, właśnie :). Kiedy Kasia była malutka, chciałam jej przeczytać tę wspaniałą opowieść do poduszki. Moje dziecko dzielnie walczyło z… hm… znudzeniem? Aż wreszcie nie wytrzymało i zapytało: „Dużo jeszcze?” No, cóż. Zmieniają się gusty i upodobania. Więc Maćkowi już tylko zaproponowałam tę lekturę cichutko i na tym się skończyło.
Jak już pisałam, Tato wolał konkretną literaturę. Uważał, że zdobywanie informacji, wiedzy jest równie przyjemne i na pewno ważniejsze od zaczytywania się w fikcji literackiej. Tak więc nasza biblioteczka wzbogacała się stale o literaturę piękną głównie dla „Kozy”* i fachową dla całej rodziny. Przyjaciel Taty żartował, że „Leszek, żeby wbić gwóźdź, kupuje jeden poradnik na temat gwoździ, drugi na temat młotków i po dogłębnej lekturze wykonuje tę skomplikowaną czynność” :). Ten sympatyczny żart zawiera w sobie dużo prawdy. W naszym domu jest wiele różnorodnej literatury tzw. fachowej. Każde nasze zainteresowanie jakaś dziedziną – a pomysły miewaliśmy różne (choć zapał bywał niekiedy krótkotrwały – głównie mój :)) – powodowało nabycie odpowiedniej literatury i przestudiowanie jej mniej lub bardziej dogłębnie. Bo przecież ”cokolwiek robisz, rób dobrze, jak najlepiej potrafisz” – mawiał mi Tato. A właściwie cytował mi stare łacińskie powiedzenie. Ciekawe, na ile udało mi się zapamiętać? „Quidquid agis prudenter agas et respice finem” (cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i zważaj na koniec, patrz końca). Zresztą, nawet nie musiał mówić – wystarczyło po prostu patrzeć i obserwować Go podczas wszelakich zajęć.
Wracając do tematu. I ja teraz też biegnę do księgarni, by nabyć właściwy podręcznik, jeśli mam coś ważnego, nowego do zrobienia, coś muszę lepiej poznać.
No, może teraz coraz częściej zdradzam książki specjalistyczne, szukając informacji w Internecie.
Ale…
Nie ma nic przyjemniejszego niż lektura nowej ciekawej książki!
Zapach farby drukarskiej! Szelest kartek! Coś niesamowitego!
I te odczucia także zawdzięczam Tacie.
Cd… na pewno nastąpi 🙂
* “Koza” to o mnie.